sobota, 24 grudnia 2011

Letter to Unity: Peace

When will we have peace? That is the cry upon the lips of the multitude. I hear it. I understand it. The answer is not easy to voice, and it is harder to hear. Peace does not come when the brigands are slain. It is not born with the end of a current War. It does not arrive with the beauty of the spring. Peace is a gift of the grave, and is found only in the silence of the tomb.

wtorek, 13 grudnia 2011

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Psując zepsute

Czy my sami wiemy czego chcemy?

Nieraz bywa tak, że marzymy o czymś, chcemy coś bardzo zdobyć i gdy już nam się udaje, stwierdzamy, że wcale nie jest tak świetnie, jak nam się zdawało, że będzie. Ile razy spełniamy marzenia tylko po to, żeby odkryć, że mogliśmy marzyć o czymś bliższym naszemu sercu...

I skąd mam wiedzieć, że to, czego chcę, to coś, czego chcę, co jest mi na prawdę potrzebne? Skąd mam wiedzieć, że to nie tylko kolejna iluzja, chwilowa zachcianka, a na koniec i tak się okaże, że właściwie to nic takiego i nie ma się na czym skupiać?

W dalszym ciągu zostaje więcej pytań niż odpowiedzi... pomimo tego, że w sumie powinno być odwrotnie...

X.

środa, 23 listopada 2011

Są takie dni

Myślałem, że nieprędko będę w stanie napisać coś na tym blogu. Nie, żebym jakoś specjalnie nie chciał, po prostu myślałem, że nieprędko dokuczy mi nastrój adekwatny do mojej niewesołej twórczości...

Na brak humoru ostatnio narzekać nie mogę. Wręcz przeciwnie! Dzisiaj było tak samo, właściwie od wstania z łóżka w dzień miałem wpisany dobry nastrój... A potem przyszła rzeczywistość.

Niby się nic nie stało. Niby nic, czym miałbym się przejmować. A jednak... Dziwnie zbudowany jest ten nasz świat. Czym więcej o tym myślę, tym więcej smutnych wniosków wysnuwam. I mimo, że wiem, że to naturalne, że tak to już jest, a ja nie powinienem się niczym martwić i przejmować tylko żyć, żyć, żyć, to i tak się zatrzymuję. I myślę...

I chyba myślę za dużo, bo stwierdzam, że najwyraźniej doszukuję się głębszego sensu i ukrytego przekazu tam, gdzie go nie ma. Rozkminiam i rozkminiam i nic z tego nie wynika, a ja pogrążam się w głębszych rozkminach, jak jakiś pseudo-filozof. Może lepiej jest żyć na nieświadomce?

A nad czym Tobie ostatnio chciało się płakać?

X.

piątek, 11 listopada 2011

Każdy boi się czegoś innego

Tak sobie myślę, że ludzie to bojaźliwe stworzonka. Zgodzisz się?

Nie dlatego, że mają jakieś tam swoje mniej lub bardziej małostkowe obawy, dotyczące różnych aspektów ich życia. Chodzi mi o taki jeden, konkretny strach. Który nad nami dominuje, zmienia nasze zachowanie, prawie że wpędza nas momentami w depresje.

Każdy boi się czegoś innego. Jeden śmierci, drugi choroby, trzeci, że nie spełni swoich marzeń. Ja też mam swój wielki, życiowy strach. I mimo, że nie mam ku niemu jakichś szczególnych podstaw, mimo, że wszyscy w około mówią "wyluzuj, nie masz się o co martwić", to ja momentami jestem przez niego zdominowany. Chciałbym móc go pokonać, ale póki co, nie mam jak... i strasznie mnie to wkurza.

A co Tobie spędza sen z powiek?

X.

piątek, 4 listopada 2011

Abzolutny Brak Srosumienia

Macie czasem wrażenie, jakby kompletnie nikt was nie rozumiał? Nie było nikogo, kto podzielałby właśnie ten odpowiedni światopogląd, podejście do życia i te wszystkie bzdety?
Bo ja każdego dnia zdaję się coraz bardziej w to wierzyć.

I zastanawiam się - to ze mną jest coś nie tak, mam pecha, czy co? Żeby kompletnie nikt się nie nadawał do odbioru mojej szacownej osoby? Podejrzewam, że to raczej nie lada wyczyn jest, no ale nie takie rzeczy ludzie robili i pełno ich w około. A jak akurat kogoś potrzeba...

Może po prostu najbardziej trafne określenie odnośnie mojego życia brzmi "porażka". Może w ogóle nie czaje o co w tym chodzi. Może nie rozumiem.
Ale na dobrą sprawę czemu miałbym? Nikt mi tego nigdy nie wytłumaczył, a jestem osobą, która na ogół potrzebuje instruktażu.

A Ty na co marnujesz ostatnio cenny czas swojego życia?

X.

poniedziałek, 24 października 2011

You gotta fight

Zastanawiam się. Czemu ludzie się tak łatwo poddają? Czemu pozwalają, żeby strach przed porażką okazał się silniejszy niż chęć spróbowania, zawalczenia o coś?

Życie nie polega na staniu i rozglądaniu się dookoła. Życie nie polega też na czekaniu, aż rzeczy same zaczną się dziać. Życie polega na tym, żeby próbować, korzystać z tego, co nam daje i nie bać się. Jaka logika jest w zrezygnowaniu z czegoś tylko dlatego, żeby uniknąć ewentualnej porażki? Poddajesz wszystkie przeżycia, wspomnienia, wrażenia, dobry humor, satysfakcje i to wszystko, co może nadarzyć się po drodze tylko dlatego, żeby czasem się nie rozczarować. A czy nie wychodzi na jedno? Że brak tego wszystkiego przynosi jeszcze większy zawód?

Ty. Dlaczego boisz się spróbować? A Ty? Dlaczego nie zaryzykujesz?

Po co tracić czas? Życie nam ucieka przez palce. Mówimy sobie "ja mam czas", ale to nieprawda. Tak nam się tylko wydaje. Marnujemy okazje, szanse, szczęście nam ucieka. Czasem musimy po prostu podkręcić obroty i wejść w pogoń za tym, czego pragniemy, na co mamy ochotę i nie oglądać się za siebie. Potem budzimy się przed trzydziestką/po czterdziestce/na starość*, sami, niezadowoleni, bez perspektyw ani nawet wspomnień czy doświadczeń. Tak właśnie chcesz skończyć?
Dlaczego ludzie tak rzadko zdobywają się na to, żeby zawalczyć o swoje szczęście?

A co Ciebie ostatnio wkurzyło w otaczającym świecie?

X.

* - niepotrzebne skreślić

niedziela, 16 października 2011

środa, 12 października 2011

Myśli, myśli, myśli

Załóżmy, że musisz opisać siebie w jasny, prosty i przejrzysty sposób. Jesteś w stanie zrobić to bez używania żadnych skrajności? Tak totalnie tylko w jedną stronę?
Ja próbowałem. Spójrz...

Nie uważam się za tradycjonalistę, wręcz przeciwnie. Jednak sam ustalam sobie swoje tradycje, których potem przestrzegam, czasem nawet szanuje te w koło. Czasem nawet często. To nie czyni mnie ani tradycjonalistą, ani anty-tymże.
Zacząłem myśleć. Idę dalej. Konserwatysta. (wybory teraz na czasie, jestem trendy)
Ale... na pewno? Nie, na pewno nie. Lubię postęp, rozwój, zmiany (czasem). Zatem to też nie to...
Wierzący/niewierzący? Wreszcie coś sensownego, będzie jasna odpowiedź! Ale nie ma. Zgubiła się po drodze. A może umyślnie wzięła inny zakręt?
Szukam innych cech. I nie znajduje. A może znajduje tak dużo, że nie ma sensu więcej pisać. Czy jest chociaż jedna, stała i niezmienna rzecz, którą jestem w stanie jasno określić i wskazać? Nie wiem. Nawet nie wiem, po co to piszę.

Gdzie szukać odpowiedzi? Jakby to było takie proste... Odpowiedzi gdzieś tam są. I same do nas przyjdą - musimy tylko odpowiednio cierpliwie poczekać. Mam rację? A może powinniśmy im pomagać? Nie, lepiej nic nie robić. A najlepiej, to zostawić bez odpowiedzi. Bo kim ja jestem, żeby je znać?

A co Ciebie ostatnio zdziwiło?

X.

czwartek, 6 października 2011

Błędy przeszłości... a przyszłości w sumie też

Zdarzyło się wam po raz kolejny powtórzyć błąd przeszłości, o którym zarzekaliście się, że nigdy już wam się nie zdarzy?

Popełniamy błędy praktycznie każdego dnia. Niektóre potrzebne, niektóre nie, jedne bolesne, drugie mniej, czasem małe, a czasem duże. Ponoć dzięki nim się uczymy. Wszystko fajnie, jeśli faktycznie wychodzimy na tym na plus...
Ale czasem po prostu błędy są tak dotkliwe, że zostawiają nas zdruzgotanego na niekrótki czas. Zazwyczaj po takich sytuacjach mówimy sobie: "ostatni raz byłem taki głupi" albo "już nigdy nie zrobię tego ponownie". I to jest zachowanie zdrowe i naturalne.
Moje pytanie brzmi zatem: jak nazwiemy stan, gdy jesteśmy świadomi tego, że robimy to samo, co kiedyś okazało się błędem, co pozostawiło nas z twardą nauczką i bliznami na wspomnieniach, a mimo to świadomie się w to ładujemy, licząc, że tym razem będzie inaczej? Głupota? Naiwność?
I co jak nie będzie inaczej? Co wtedy zrobić? Ponoć łatwiej się przeżywa coś, co już nam się w życiu zdarzyło. Ale czy aby na pewno będzie nam łatwiej przejść przez dwie ogromne katastrofy niż przez tylko jedną?

Jestem świadomy, że ryzykuję. I że to może się źle skończyć, nie tylko dla mnie. A mimo wszystko to robię. "Głód jest silny", stan niekoniecznie stabilny, a pokusa ogromna. A ryzyko? Jak wielkie jest ryzyko?
Va banque, va banque - kto nie ryzykuje, ten głównej stawki nigdy nie wygrywa.

A Ty? Co ostatnio zrobiłeś takiego, żeby żałować tego jeszcze przed faktem?

X.

piątek, 30 września 2011

Prohibition

Mieliście kiedyś kogoś, bliższego czy dalszego, kto miał problem z piciem?

Kiedy tak naprawdę możemy kogoś posądzić o problem alkoholowy? Co jest wyznacznikiem? Czasem w życiu faktycznie bywa tak, że alkohol jest rozwiązaniem... oczywiście na chwilę. Żeby zająć czymś umysł, znaleźć sobie zajęcie zastępcze. Nie zawsze przecież w życiu mamy jakiś widoczny przed oczyma cel. I pod terminem 'alkohol jest rozwiązaniem' rozumiem specyficzny sposób spędzania czasu, który wiąże się z konsumpcją alkoholu, nie picie dla samego picia. Ale czasem ludzie zaczynają przeginać. I co jest tą granicą? Tygodniowy drunk-streak? Zawalanie obowiązków? Robienie rzeczy, których potem trzeba się wstydzić całe życie?

Tak naprawdę alkohol to trucizna. Toksyna, która po prostu wywiera na nas specyficzny wpływ - picie go nie daje nam nic poza pozornym stanem błogości i wyzwaniem dla naszego organizmu, żeby tę toksynę zwalczyć. Dlaczego zatem ludzie piją? Niejeden przeżył straszny 'dzień-po', niejeden powiedział sobie 'nigdy więcej'. A mimo to ludzie piją. Dlaczego? Co takiego daje im alkohol, że są w stanie postawić go na pierwszym miejscu?

Czy to faktycznie może być skuteczna ucieczka od rzeczywistości, problemów? Odciążyć nas, dać ulgę chociaż na chwilę?

A jaki Ty masz sposób na radzenie sobie ze światem?

X.

niedziela, 25 września 2011

Godlike

Znacie ten stan, gdy wierzycie w coś przez długi, długi czas, uważacie, że to tak właśnie jest i wtem jedna myśl, jedno zdanie, jeden gest, jedna sytuacja, jedno cokolwiek, a nagle zaczynasz myśleć "Może byłem w błędzie? Może jednak nie mam racji? Może jest inaczej?".
Od pewnego czasu ten stan mi towarzyszy. I nie mam pojęcia, jak mam się z nim czuć.

Każdy ma jakiś światopogląd, wierzenia, sposób myślenia czy przepis na życie, mniej lub bardziej "swój". Wielu z nas przechodzi przez jakieś zmiany w ciągu naszego życia, mniejsze lub większe. Co powoduje, że akurat mamy takie podejście do spraw, a nie inne? My sami? Otoczenie? Przeżycia?
Mamy już te swoje poglądy, które uważamy za słuszne. I nagle dzieje się coś, z pozoru mało znaczącego, a my zaczynamy się zastanawiać: "Czy mam rację?". Pojawiają się myśli, czy aby na pewno żyjemy w odpowiedni sposób, czy nie powinniśmy czegoś zmienić, zrobić ze sobą. Tylko jak nagle odmienić tak swoje życie? Skąd w ogóle mam wiedzieć, że mam rację i to, co pojawiło się w mojej głowie, to nie tylko jakieś urojenia, sen szaleńca? Coś, co po prostu zapełnia pustkę w sercu, ale tak na prawdę nie istnieje?

Mimo wszystko, nie pokazuję po sobie zmian wewnętrznych. Żyje tak, jak żyłem wcześniej, a przynajmniej tak staram się wyglądać. Po prostu zacząłem być bardziej uważnym obserwatorem i starać się żyć bardziej świadomie. Chciałbym mieć w sobie więcej szacunku dla świata.

A w co Ty ostatnio uwierzyłeś?

X.

niedziela, 18 września 2011

Źli ludzie

Byliście kiedyś w swoim życiu kimś takim, że mieliście czyste intencje, prawie że nieskazitelne, bez zepsucia, złych myśli i wszystkiego innego złego, co wrzuca nam do głowy otaczający nas świat?
Ja byłem.

I od jakiegoś czasu już nie jestem.

Ludzie powstają jako tabula rasa. To, jakimi tak naprawdę stajemy się ludźmi, zależy od naszych doświadczeń, przeżyć, tego, co wywiera na nas społeczeństwo, otoczenie, środowisko. Gdyby nie złe intencje ludzi w około i złe doświadczenia, z którymi większość z nas musi się borykać od najmłodszych lat, ludzie byliby dobrzy. Zło to choroba cywilizacyjna. To zepsucie, które źli ludzie przekazują z pokolenia na pokolenie.

Kiedyś uważałem się za nieskazitelnie czystego. I chyba nawet taki byłem. Dzisiaj? Dziś wręcz pozbywam się współczucia, wyższych uczuć w stosunku do ludzi, którzy nie są moimi bliskimi. Bo po co się starać? Jest sens, aby być dobrym w świecie pełnych złych ludzi? Co nam z tego przychodzi, poza rozczarowaniami, ciężkim życiem i złymi wspomnieniami?

A Ty do jakich negatywnych wniosków ostatnio doszedłeś?

X.

wtorek, 6 września 2011

Za Chwilę Dalszy Ciąg Programu

Hm.

Tym razem (prawie) bez pytań z mojej strony. bo to notka awaryjna.

Wyobraźcie sobie: patowa sytuacja, bez wyjścia. Nie ma ucieczki, nie ma drzwi, nie ma powrotu. Stoisz w miejscu, za plecami zatrzaskują się drzwi, za którymi znajduje się długa, kręta droga, na którą nie możesz się już wrócić, to przeszłość. Z przodu natomiast drzwi, które prowadzą dalej, w drogę, którą nie tyle musisz iść, a raczej co chcesz, bo to twoja przyszłość. Drzwi niestety są zamknięte. Spodziewamy się, kto może mieć klucz, ten właściwy. Nie wiadomo natomiast, jak tego kogoś znaleźć, tudzież jak do tego kogoś dotrzeć, ani gdzie szukać.

Twój ruch. Co robisz?

niedziela, 4 września 2011

Have no fear?

Baliście się kiedyś czegoś tak strasznie, że lęk przed tym towarzyszył wam codziennie, myśli o tym pojawiały się z nikąd, a każdego dnia multum rzeczy przywoływało skojarzenia z tą fobią?
Bo ja tak.

Różnie mówi się o strachu. Ja sam chyba nie wiem, co o nim myślę. Na pewno jest w pewien sposób dobry, o ile nie jest to strach przed własnymi słabościami. Czasem lepiej jest się bać, niż mieć obawy już za sobą, jeśli wiesz o czym mówię. Mówi się, że niektórych rzeczy nie powinno się obawiać, a mimo to, lękamy się ich. Moje pytanie brzmi: boimy się tych właśnie rzeczy, czy skutków, jakie za sobą pociągają?
Sam jeszcze nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie.

Już od dłuższego, dłuższego czasu się nie boję. Bo nie muszę.
I chyba jednak wolałem ten strach.

A z czym Ty nie potrafiłeś się ostatnio pogodzić?

X.

piątek, 2 września 2011

Is anybody out there?

Znacie to uczucie, gdy chcielibyście powiedzieć tak dużo, ale nie mówicie nikomu dookoła, bo po prostu nie potraficie? Albo czujecie, jakbyście się narzucali?
Ja znam. A ostatnio, to aż za dobrze i za często.

Niby są ludzie. Bliscy, rodzina, przyjaciele, kumple. Ale co z tego, bo przecież kto wysłucha? No kto?
Nawet jeśli chcieliby, to zacząć mówić - dziwne uczucie, dziwny stan. Jakoś nie idzie się przełamać. A jak już zbierzesz się w sobie, żeby powiedzieć, to i tak nikt nie rozumie. Niby argumenty z drugiej strony, świeże spojrzenie, ale tak, jakbyście gadali o dwóch różnych rzeczach. Albo okazuje się, że sami mają tyle spraw na głowie, że aż głupio im ją zawracać. Albo i tak nie umieją potem nic powiedzieć. Najgorzej jest wtedy, gdy komuś naprawdę zależy, żeby mógł cię zrozumieć, poznać, żebyś się otworzył. Starasz się, chciałbyś, dajesz z siebie wszystko. Ale nie potrafisz.
Ciężko znaleźć kogoś, kto ma dar zrozumienia danej jednostki w pakiecie.

A z czym Ty nie potrafisz sobie ostatnio poradzić?

X.

czwartek, 1 września 2011

Zawsze gdzieś jest jakiś początek

No tak. Złota myśl na dzień dobry, czyli głębokie wody już na starcie.

Po co tu jestem, co ja tu robię? Hm. Nie wiem, czy sam do końca to odkryłem. Na pewno jestem tu po to, żeby lepiej poznać samego siebie. Przy okazji też mam zamiar poddać się autoterapii, wylewając tu moje myśli i stojące za nimi uczucia.
Udaję, że nie zależy mi, żeby ktokolwiek to czytał, ale gdyby tak było, to przecież nie zamieszczałbym tego w Internecie. Mógłbym popisać do poduszki, czy coś. A potem ukryć to na dnie szuflady, albo w najciemniejszych zakamarkach jakiegoś nośnika pamięci elektronicznej. Ale jestem tutaj, a Ty najwyraźniej to czytasz, więc to musi znaczyć, że przekonałem/przekonuję się na temat anonimowego ekshibicjonizmu emocjonalnego. Jak już się przekonam, to dam znać, czy było warto.
W sumie, to sam się zastanawiam - czy chodzi tu bardziej o przelanie jakiejś energii (myśli), czy bardziej o wymianę tych myśli z kimś, kto dysponuje świeżym spojrzeniem na sprawę i z kim w życiu nie wymieniłem ani słowa, ani spojrzenia?



Taa. Teraz mam już pewność, że to ekshibicjonizm.



Bo najważniejsze, to żeby być szczerym. Przede wszystkim ze sobą. Ale z innymi też.
A do czego Ty, drogi Czytelniku, potrafiłeś dziś przyznać się przed samym sobą?

X.